Iluzja „Idealnego Partnera”
Z myślą, że wszystko zaczyna się od nas i że jeśli chcemy zobaczyć zmianę, musimy być tymi, którzy ją inicjują, często znajduję się w stanie dezorientacji co do tego, jak wiele zależy od nas i gdzie przebiega granica między tym, czy włożyłam w dany związek wystarczająco wysiłku i pracy nad sobą, a pogodzeniem się z faktem, że być może z tą osobą zwyczajnie nie wychodzi.
Ogarniam już, że nie możemy oczekiwać od naszych partnerów, że dołączą do naszej podróży wgłąb siebie; to nie jest dla każdego. Ale zastanawiam się, czy w ogóle można oczekiwać czegokolwiek od drugiej osoby? Czy to jest fair? I o co dokładnie w związku chodzi? Czy związek to tylko kontener do osobistego rozwoju i spełniania celów własnych? Czy może miejsce, aby dowiedzieć się o sobie samych i odkryć wzorce wyniesione z dzieciństwa?
Nie chcę skończyć jak moi rodzice!
Z dnia na dzień coraz bardziej obawiam się, że mój związek skończy się tak jak moich rodziców.
Moja matka była emocjonalnie skomplikowana, trochę neurotyczna i nigdy nie była dostrzegana przez mojego ojca. Była nieszczęśliwa i sfrustrowana, ostatecznie poddając się, trzasnęła drzwiami.
Mój ojciec, z drugiej strony, był prostym człowiekiem, łatwym do zadowolenia, ale prawie nigdy nie zauważającym potrzeb mojej matki. Sam nie potrzebował wiele od życia, i żyli razem bardziej jak współlokatorzy. Obok siebie.
Gdy byłam dzieckiem, nie zastanawiałam się zbyt wiele, czy między nimi istnieje miłość. Dopiero lata po ich „rozwodzie” zdałam sobie sprawę, że nigdy nie widziałam moich rodziców okazywujących sobie nawzajem miłości. Dopóki utrzymywali iluzję szczęśliwej rodziny, nie zadawałam wielu pytań. Poza tym byłam nastolatką skoncentrowaną na sobie, zajętą własnymi problemami a także próbującą jakoś sobie radzić z matką, która nigdy nie była ze mnie zadowolona i często zachowywała się jak bully. Dopiero w dorosłym życiu zrozumiałam, że jej zachowanie było jej sposobem radzenia sobie z tym, co przeżywała z moim ojcem, a swój ból i rozczarowanie ojcem projektowała na mnie.
Czy ja powtarzam wzorzec od mamy we własnym związku?
Po serii chaotycznych i bolesnych związków pragnęłam spotkać miłego i emocjonalnie stabilnego mężczyznę. Chciałam kogoś dojrzałego i przewidywalnego. Partnera, który pozwoliłby mi na rozwijanie własnych zainteresowań bez ciągłego usprawiedliwiania się ze swojego czasu. Założyłam, że dorosły mężczyzna, którego poznam, będzie chętny do głębokich rozmów o życiu. Jednak wydaje się, że mężczyzna, który przez lata żył według własnych zasad bez specjalnej introspekcji, może nie być zainteresowany zagłębianiem się głęboko w moją duszę, ze mną. Bo „Po co naprawiać coś jak nie jest zespute!?” Tylko czy prawdziwa intymność i więź nie zaczynają się właśnie od rozmowy?
Na chwilę obecną mój związek już nie przynosi mi radości. Wydaje się pracą, trudem i ciągłym wysiłkiem. Zastanawiam się więc, czy to ja czy oni? A może to po prostu trudna faza związku, w której zwykle bym po prostu odeszła, przypisując jemu moje nieszczęście?
Nie chodzi o zostawanie czy odchodzenie
Często przypominam sobie artykuł, który przeczytałam, zatytułowany „Nie chodzi o zostawanie czy odchodzenie, chodzi o naukę miłości.” Te słowa rezonują ze mną, gdy staram się zrozumieć dynamikę między moim partnerem a mną. On mówi, że mnie kocha, i wierzę mu, ale nagle znalazłam się w miejscu, gdzie już nie wiem, co to jest miłość. Kiedyś myślałam, że miłość oznacza chaos, dramat, schemat „push and pull”, motylki w brzuchu, oscylowanie między „przepraszam„, „kocham cię” a „zostaw mnie w spokoju„. Zwykle prowadziło to do kolejnego złamanego serca i nowego początku. Ale teraz już tego nie pragnę. Coś głęboko wewnątrz mówi mi, że powinnam zostać, wytrwać w tej trudnej fazię, przepracować ją i odkryć miłość poprzez te odkrywanie nieznanych emocji i rozumienia schematów zachowań wyniesionych z domu.
„W ciągu ostatnich ośmiu lat mojego przebudzenia, zzęsto miałam ochotę uciekać. Kiedy moje iluzje zostały rozbite i zderzyłam się z prawdziwą osobą, którą poślubiłam, dyskomfort był tak wielki, że chciałam tylko uciec. Obwiniałam go za to, że moje życie nie zgadza się z obrazem mojej wyobraźni.” – Galina Singer
Kiedy kłócę się z moim partnerem, zaczynam planować ucieczkę.
Wyobrażam sobie, jak zacznę od nowa, spakuję moje rzeczy, wyleczę rany i nigdy go więcej nie zobaczę. Jednak gdy się uspokoję, zdaję sobie sprawę, jak absurdalne jest takie podejście. Od czego ja tak naprawdę próbuję uciec? Czy próbuję uniknąć bólu, który moi rodzice wyrządzili mi przez swój rozwód? Czy unikam nieprzyjemnych uczuć, z którymi mam trudności, gdy jestem pod wpływem stresu? A może to próba ucieczki przed osobą, która przywołuje moje traumy dzieciństwa, uwarunkowanie i ból? A może to sposób na ucieczkę od samej siebie, bo czuję się bezradna i winię innych za swoje nieszczęście i emocjonalny dyskomfort?
Iluzja „Idealnego Partnera”
Teraz zastanawiam się, czy powodem mojej irytacji wobec partnera jest to, że nie zawsze odpowiada on mojemu idealnemu obrazowi „idealnego partnera”.
Potajemnie obwiniam go, że ujawnia moje mroczne strony, bo daje mi przestrzeń, której chciałam do rozwijania swoich zainteresowań. Przy okazji nie zadając zbyt wielu pytań (tak jak tego chciałem!). Nawet po naszych najbardziej bolesnych wymianach zdań, on nadal znajduje odwagę, żeby powiedzieć, że mnie kocha, bez wyjątku. W przeciwieństwie do niego, ja nie wyrażam mojej miłości do niego tak często. Oczywiście, okazuję to poprzez moje działania: robiąc mu rano kawę, dbając o to, żeby było mu ciepło, przygotowując kolację po długim dniu. Ale może to nie to samo? Być może ja robię dla niego to, czego ja oczekuję od niego, podczas gdy on robi dla mnie to, czego on oczekuje od ode mnie?
Dziś rano, podczas mojej sesji medytacyjnej w aplikacji Calm, usłyszałam przypowieść „Wiatr i słońce”.
Morał z tej historii jest taki, że delikatne przekonywanie daje lepsze rezultaty niż siła i przymus.
Uderzyło mnie to, że w większości przypadków zachowuję się jak wiatr, używając siły i chcąc wszystkiego natychmiast. Używam narzędzi takich jak bierna agresja i karanie milczeniem, podobnie jak moja matka. Jednak ja pragnę być bardziej jak słońce – ciepła i delikatna. To jest także podejście, którego pragnę od mojego partnera w stosunku do mnie. Czuję, że lata uwarunkowania rodzinnego doprowadziły mnie do punktu, gdzie już nie wiem, jak się uwolnić od tych toksycznych zachowań. Nie wiem, jak być słońcem! Albo nawet promieniem słońca. Rozumiem tylko przekonywanie wiatrem, które jest nie tylko nieskuteczne, ale także toksyczne. Oczekuję, że mój partner domyśli się moich potrzeb i zakładam, że powinien wiedzieć, jak naprawić pewne zachowanie już po jednej rozmowie. W rzeczywistości nawet dziesięć rozmów może nie wystarczyć, ponieważ oboje jesteśmy uwarunkowani zachowaniami wyniesionymi z domu.
Więc się dzisiaj pytam: czy to ja czy to on?
Po dzisiejszej analizie wydaje mi się, że nie ma kogo obwiniać. Obwinianie nie jest pomocne. Na chwilę obecną wiem, że nie chcę już uciekać, ani od mojego partnera, ani od siebie samej. Chcę aby nasza miłość była jak słońce: ciepła, czuła i cierpliwa.
The „Perfect Partner” Illusion
With the idea that it all starts with us and that if we want to see a change, we need to be the ones initiating it, I often find myself confused about how much it depends on us and where the line is drawn between feeling like I’ve done enough and realizing that it’s simply not working with this or that person. I understand that we cannot expect others to join us on our journey of self-discovery; it’s not for everyone. But I wonder, is it fair to expect ANYTHING from the other person? What exactly is a relationship about? Is it really just a container for personal growth? A space to learn about ourselves and discover old patterns?
I don’t want to end up like my parents!
I’m increasingly afraid each day that my relationship will end up like my parents’. My mother was emotionally complicated, a bit neurotic, and never seen by my father. She was unhappy and frustrated, eventually giving up and slamming the door. My father, on the other hand, was a simple man, easy to please but hardly ever noticing my mother’s needs. He himself didn’t need much from life, and they lived together more like flatmates. When I was a child, I didn’t ponder much on whether there was love between them. It was only years after their 'divorce’ that I realized I had never seen my parents display love toward each other. As long as they maintained the illusion of a happy family, I didn’t ask many questions. Besides, I was a self-centred teenager, preoccupied with my own problems and dealing with my mother, who was never pleased with me and often acted like a bully. Only now do I understand that her behaviour was her way of coping with what she was experiencing with my dad. She was projecting her pain with him onto me.
My concern is: am I repeating this pattern in my own relationship?
After a series of chaotic and painful relationships, I yearned to meet a kind and emotionally stable man. I wanted someone mature and predictable, a grounded partner who would allow me the space to pursue my own interests without constant explanations. I assumed that an adult man I met would be willing to engage in deep conversations about life. However, it seems that a man who has been living life on his own terms for years without introspection may not be interested in delving deep into my soul with me. After all, the saying goes, „If it ain’t broke, don’t fix it.” But what if real intimacy and connection, for me, do start with conversation? My relationship no longer sparks joy. It feels like labor, work, and a constant struggle. So I find myself wondering, is it me or them? Or perhaps, is this the challenging phase of a relationship, and typically, I would just walk away, attributing my unhappiness to them?
It’s not about staying or leaving
I often recall an article I read titled ’It’s not about staying or leaving; it’s about learning to love.’ These words resonate with me when I grapple with understanding the dynamics between my partner and me. He says he loves me, and I believe him, but I’ve suddenly found myself in a place where I don’t know what love is anymore. I used to think that love meant chaos, drama, the push-and-pull dynamic, butterflies in my stomach, swinging between „I’m sorry,” „I love you,” and „leave me alone.” Eventually, it would lead to another heartbreak and a fresh start. But now, I no longer desire this. Something deep inside tells me that I should stay, endure this difficult phase, work through it, and discover love through these unfamiliar emotions and triggers.
„I wanted to run away on numerous occasions over the last eight years of my awakening. When my illusions were shattered, and I collided with the real person I married, the discomfort was so severe that all I wanted was to escape. I blamed him for the ways my life didn’t align with the figment of my imagination.” – Galina Singer
Whenever I argue with my partner, I start planning my escape. I visualize how I’ll begin anew, pack my belongings, heal my pain, and never see him again. However, once I calm down, I realize how absurd this is. What am I truly trying to escape from? Am I attempting to avoid the pain my parents inflicted through their divorce? Am I evading the unpleasant feelings I struggle to manage when under stress? Is it an effort to escape from a person who triggers my childhood traumas, conditioning, and pain? Or is it a way to escape from myself because I feel helpless and blame others for my misery and discomfort?
The „Perfect Partner” Illusion
Now, I contemplate whether the reason I’m so irritated with my partner is that he doesn’t always fit my ideal image of a „perfect partner.” He exposes my darkness by giving me the space I wanted to pursue my interests without too many questions (just as I wished!). Even after our most painful exchanges, he still musters the courage to say he loves me, without fail. In contrast, I don’t express my love for him as frequently. Of course, I show it through my actions: making him coffee in the morning, ensuring he’s warm when it’s cold, and cooking dinner after a long day at work. But maybe it’s not the same? Perhaps I do for him what I want FROM him, while he does for me what he wants FOR himself from me? This morning, during my meditation session on the Calm app, I reflected on the „The wind and the sun” story.
The moral of the story is that gentle persuasion yields better results than forceful coercion. It struck me that in most cases, I act like the wind, using force and wanting everything immediately. I employ tools like passive aggressiveness and silent treatments, much like my mother. However, I aspire to be more like the sun—warm and gentle. This is the approach I desire for myself as well. I sense that years of family conditioning have brought me to a place where I no longer know how to break free. I don’t know how to be the sun! Or even a ray of sunshine. I only understand the wind’s persuasion, which is not only ineffective but also toxic. I expect my partner to intuit my needs, assuming he should know how to do things after just one conversation. In reality, even ten conversations might not suffice because we are both influenced by our family conditioning.
So, is it me or them? I now believe there’s no one to blame. Blame is unhelpful. What I do know is that I no longer want to escape, neither from my partner nor from myself. I want our love to be like the sun: warm, gentle, and patient.

