Sztuka życiowego ogarniania sie
Ci co mnie znają i pamiętają z bloga gradowa.pl wiedzą, że ja lubię okazjonalny sabotaż na sobie. Przeprowadzanie autodestruckji opanowałam do perfeckji zwłaszcza, gdy sprawy idą po mojej mysli, a życie jest względnie udane. Efektem tego jest emocjonalny rollercoaster, stany depresyjne oraz życie poniżej moich możliwosci. To jest męczące na dłuższa metę a co gorsza doprowadza mnie do rozkminy, że ja marnuje swoje życie.
Zawsze mi się wydawało, że ja umiem temu sama zaradzic, bo przeciez gradowa jest raczej ogarnięta a poza tym mam dostęp do ksiązek, internetu, filmow na YouTubie. Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, by wytrwac w postanowieniu życiowego ogarniania się, bez wciskania przycisku 'autodestrukcja’ gdy moje ego zaczyna panikowac i opiera sie zmianom. To wszystko jest proste w teorii jednak w rzeczywistosci moje utarte schematy zachowania są zwykle silniejsze niż chęc zmiany swojego życia.
Wydaje mi się, że próbowałam już wszystkiego, wliczając terapię u psychologa, leczenie kryształami, yoga, medytacja, dragi, kursy, treningi, pisanie dziennika, CrossFit, Body Pump, dieta weganska, dieta wegetarianska, ogrodnictwo, izolacja, przeczyatanie tony książek o samorozwoju, kąpiel dzwiękowa, oczyszczanie aury, minimalizm, picie alkoholu, nie picie alkoholu, hedonizm, nihilizm, dziennik wdziecznosci, pozytywne myslenie, negatywne myslenie, stawianie czoła wyzwaniom, poranny jogging, wieczorny spacer, 10 tysięcy kroków dziennie, wstawanie o 6 rano, jedzenie kolacji najpóniej o 18, dieta 1500 kalorii, liczenie kalorii, ograniczenie węglowodanów, picie zielonej herbaty, ograniczenie cukru, rozmowa z moim wewnętrznym dziekiem, radykalne wybaczanie, przyznawanie sie do błędów, dokształcanie, auto-coaching……….
Poznałam chyba wszystkie techniki i sztuki życiowego ogarniania sie więc w teorii jestem raczej dobrze poinformowana. Niestety cos sprawia, że nie umiem wytrwac w postanowieniach.
Dlatego postanowiłam poszukac pomocy.
Zatrudniłam sobie coacha a w pakiecie dostałam nawet dwóch.
Zawsze wierzyłam w tak zwaną siłę przyciągania czy tam moc wszechswiata, ze jak poprosisz to będzie Ci dane. Zaczęłam więc mówic częsciej i na glos, że potrzebuje coacha, który pomoże mi wytrwac na sciezce zmiany. Któregos dnia w rozmowie z jednym ze studentów mojego partnera, (P uczy gry na gitarze), wyszło, że oprócz pełnoetatowej pracy na stanowisku dyrektora („Mój mąż jest z zawodu dyrektorem.” – z filmu Poszukiwany Poszukiwana haha), on pomaga ludziom zrzucic zbędne kilogramy (ogólnikowo mówiąc). Przyznałam mu się, że ja obecnie zaczęłam znów chodzic na fitness ale z wytrwaniem na diecie wciąż mam problem. I nagle mnie oswieciło, że może ja jego poproszę o pomoc. On mi się wydawał odpowiednią osobą przed którą czułabym się wystarczająco zmotywowana by osiągnąc efekty i go nie zawiesc. Wiecie w sensie, że przed nim bym nie chciałabym dawac wymówiek typu: zjadłam tabliczkę czekolady, bo miałam zły humor.
Napisałam do niego tego samego dnia. To był jeden z tych momentów, kiedy po prostu wiesz. Wiesz i robisz i nie rozkminiasz negatywnych scenariuszy (skąd ja wezme na to kase) tylko skupiasz się na korzysciach jakie ta wspolpraca przyniesie, wiec znajdujesz rozwiązanie na każdą ewentualnosc. Na kolejny tydzien umówilismy się na konsultację wstępną, w trakcie której okazało się, że jego żona też jest coachem ale bardziej mindset coachem więc zaproponował, żebym pracowała z nimi w pakiecie dla lepszych efektów. Bo oczywiscie zrzucenie zbędnych kilogramów to tylko jeden elementów pracy nad sobą. Bo w moim nawyku autosabotażu najważniejszą częsc coachingu stanowi praca nad sobą: nad swoimi przyzwyczajeniami i schematami myslenia.
Nie było dla mnie zaskoczeniem, ze juz przy pierwszej konsultacji, podczas rozmowy skąd, jak i dlaczego pojawiła sie moja mama, moja siostra i zawiłosci jakie wyniosłam z relacji z nimi. Z jednej strony ja wiem, że moje doswiadczenia w dziecinstwie (a także we wczesnej młodosci (!) ) są przeszłoscią niemniej w mojej głowie one wciąż co jakis czas wychodzą na swiatlo dzienne i wlasnie sabotazują moje życiowe postępy i osiągnięcia.
Po rozmowie z jego żoną (Carmen) poczułam niesamowitą ulgę. Oto w koncu jest ktos kto mnie widzi, rozumie a przede wszystkim chce mi pomóc życ pełnią moich możliwosci. Otworzyłam przed nią zakamarki mojej duszy a wzamian otrzymałam wsparcie, docenienie a przede wszystkim dowartosciowanie. Carmen pomogła mi zauważyc, ze mam sporo zyciowych odstawiadczen, którymi warto podzielic się ze swiatem, bo moje historie sa inspirujace. Dodatkowo podbudowała mnie, że powinnam byc z siebie dumna.
Welcome back
Moim najwiekszym żalem jaki mialam do siebie przez dlugi czas bylo porzucenie pisania bloga. Wyrazanie swoich uczuc oraz spostrzezen na temat swiata, ludzi i zycia przynosi mi ogromna radosc ale najwieszka satysfakcje zawsze mialam z tego, ze czytelnicy mojego bloga odnajdowali sie w moich tekstach i pisali do mnie, ze jestem dla nich inspiracja. A ja zawsze chcialam byc inspiracja!
Moj blog jest jednym z tych rzeczy, na ktorych przeprowadzilam sabotaz. Przeroslo mnie, ze ja na prawde moge robic cos wartosciowego a inni mnie beda za to doceniac. Prawda jest jednak to ze moj stary blog pelnil funkcje emocjonalnego rozladowania i poukladania spraw, ktore mnie dreczyly. Wiec w zasadzie ja przestalam tam pisac bo tamten rozdzial mojego zycia zostal zamkniety.
Ale dzis przywracam do zycia mojego bloga – gradowa.com. Zabawne, ze dopiero rozmowa z coachem w koncu pomogla mi zauwazyc jak wazne jest dla mnie pisanie tego bloga.

