Znowu mam doła

Może lepiej mieć doła?

Czasami mi się wydaje, że we mnie sa dwie osoby. Osobowości.

Jedna uważa, że wszystko może, życie jest spoko i pełne możliwości.

Druga jest zmęczona życiem, skupia sie tylko na negatywach i nic nigdy nie jest wystarczająco dobre. Zwłaszcza ona sama.

Pytania, które sobie zadaję odkąd pamiętam, wciąż pozostają bez odpowiedzi: “O co w życiu chodzi?” oraz “Jak się w życiu ogarnąć?”

Ja życiowo jestem zdecydowanie nieogarnięta, co jest nie do pomyślenia z logicznego punktu widzenia, skoro małymi krokami zbliżam się do 40-tki.

Dlatego poważnie zaczęłam się zastanawiać, że może ja zwyczajnie od smutku i chujowizny jestem uzależniona i zamiast z tym walczyć, ten fakt należy uroczyście zaakceptowac.

Może w życiu wcale nie chodzi o to by rzygać tęczą, znaleźć szczęście, zadowolenie tylko raczej żeby zaakceptowac swoją deprechę, a okazjonalne chwile szczęścia brać odważnie na klatę i nie przyzwyczajać się do nich zanadto.

Już jakiś czas temu przeszła mi przez głowę ta bardzo niepopularna myśl, której na pewno nie znajdziesz w podręcznikach samo-pomocy, że lepiej mieć stabilnego doła niż wznosić sie i upadać na rollercoasterze fałszywej szczęśliwości.

Byż może radyklane podejście będzie bardziej przyjazne codzienności: skoro i tak kiedyś umrzemy, i niewiele po nas wtedy zostanie to dlaczego by nie być stabilnie zdołowanym? I tworzyć w tym smutku? Przecież to właśnie w deprechach Ci wszyscy wielcy poeci, malarze, artyści stworzyli swoje najlepsze dzieła. Komu by się chciało coś pisać czy malować jak czujesz sie życiowo zadowolony? Zresztą kogo obchodzi szczęśliwość? To jakiś mit wpojony nam, żebyśmy wydawali kasę na przyziemności.

A związki? Po co komu związki? Żeby przypomnieć traumy z dzieciństwa, rozgrzebywać rany, a na koniec i tak żeby sobe uświadomic, że i tak skończysz jak Twoja matka czy ojciec?

Szkoda że mnie nikt wcześniej nie uprzedził o tym, że każdy związek w który wejdę będzie albo odzwierciedleniem tego jak słabo o sobie myślę, bo tak zostalam zaprogramowana przez moją rozczarowaną życiem matkę (której też chyba nikt nie ostrzeg, że w życiu bardziej prawdopodobne jest że będzie chujowo) albo że będę w związku, który będzie kalką związku moich rodziców: nieutentyczny, powierzchowny, gdzie, miłość, przyjaźń i wzajemne zrozumienie są dobrami luksusowymi spoza zasięgu. 

I tylko trochę ten wpis zalatuje smutkiem, bo tak naprawdę jest podyktowany taką deprechą, że z trudem się zmobilizowałam, żeby usiąść do klawiatury. Plan był pierwotnie inny: siedzieć w ciemności i pomiędzy jedną drzemką a drugą (bo użalanie sie nad soba i uświadamiania sobie jak bardzo Twoje życie jest chujowe jest meeeega męczące) oglądać Netflixa. 

Ale coś mnie zmobilizowalo, żeby jednak wziąć prysznic (ciepła woda spływająca po plecach jest niczym przyjemny przytulak od kogoś kto gives a shit about you). A pod prysznicem nachodzą mnie kreatywne myśli, więc pomyślałam, że po co trzymać doła dla siebie? Podzielę sie swoim smutkiem i może komuś innemu w jego chujowiznie mój smutny wpis pomoże.

 

Uparta i niecierpliwa introwertyczka. Jednego dnia tryska radoscia, drugiego dnia rozczula sie nad soba. Wulkan sprzecznosci. Na swoim blogu probuje znalezc odpowiedzi na pytania "Jak byc soba?", "Czym jest milosc?" i "Jak sie w zyciu ogarnac?"

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *