Kiedyś pisałam bloga, na którym dzieliłam się swoimi przemyśleniami, uczuciami i generalnie wszystkim co mnie dręczyło emocjonalnie. Odkrywałam przed innymi najskrytsze zakaraki swojej duszy i ciemności swojego umysłu. Otwierałam też swoje serce. To było ponad 4 lata temu nim przestałam pisac. Dziś czytam swoje teskty i tak bardzo się z nim identyfikuje. To mnie raduje, ale jednoczesnie przeraża, bo uświadamia mi jak bardzo ja się w życiu kęęce w kółko. Popełniam te same błędy albo wracam do utartych schematów, odtwarzając historie o sobie. Tą samę, którę kiedyś usłyszałam od mamy i w którą uwierzyłam. Tak jakbym była uzalezniona od tej czesci mnie, ktora jest znajoma nawet jezeli nie przynosi mi to zadnych, albo minimalne korzyści w życiu.
Jestem zmeczona, zniechecona i zdemotywowana przez wiekszośc czasu. Mam nieustanne wahania nastroju, emocjonalny rollercoster. Gdy jestem zadowolona i na hormonalnym ‘haju’ wydaje mi się, że już tak zostanie i zawsze będę taka nakrecona i pełna inspiracji, chęci do życia. Ale potem przychodzi nagły spadek hormonów szczęścia, dopada mnie egzystencjalny kryzys i przestaje siebie lubic. Przestaje lubic swoją rzeczywistośc i ludzi mi towarzyszących. Jednak co ciekawe, zawsze wtedy pojawia się w mojej głowie głow, prawie wręcz krzyk, że rozwiązaniem na te problemy byłoby dla mnie pisanie.
Wczoraj obejrzalam na BBC film o Freddy’m Merury. Mialam jakies 9 lat, gdy swiat dowiedzial sie o jego chorobie i smierci, wiec mozna by powiedziec ze na jego muzyce sie wychowalam. To co mnie najbardziej inspiruje w jego osobistej historii jest fakt, jak bardzo on postanowił ukształtowac siebie po swojemu i podążac za głosem swojej pasji i swoich talentow. On wiedzial, ze urodzil sie po to, by poprzez muzyke i swoje wokalne umiejetnosci dostarczac radnośc i zmieniac swiat. Czasami mi sie wydaje, że on musial umrzec na AIDS zeby globalnie poryszyc ten problem i dzieki temu dzis mamy lek, ktory pozwala ludziom życ z tym wirusem.
To mi uswiadamia, ze ja tez mam talent, który kiedys przez przypadek w sobie odkrylam, ale posiadanie tego talentu i wykorzytywanie go w pozytywny sposob, z jakis niewyjasnionych mi powodow mnie przytloczyl. To znaczy ja poniekąd jestem świadoma, że to co się stało, to że ja nie umiałam wytrwac w tej nowej wersji siebie – kogos kto tworzy dobre teksty, ktore ludzie chca czytac i które pomagają innym poczuc sęe trocęe mniej osamotnionymi w swoich rozterkach. Okazało sie, że mam w sobie talent do otwartego dzielenia sie swoimi myslami i przetwarzanie uczuc w slowa.
Paradoksem jest fakt, ze przełom w pisaniu tekstow na moim starym blogu nastapil, gdy bez filtrow i autocenzury napisalam co mi na sercu lezalo. Podzielilam sie z szeroka publika, obcymi dla mnie ludzmi, moimi kompleksami. Napisalam skąd one się wzięły i jak wplynelo to na moje dorosle zycie. Slowa, ktore słyszałam od mamy przez całe moje dzieciństwo, uksztaltowaly mnie do tego stopnia, że do dziś cięźko mi porzucic tą fałszywą tożsamośc.
I dlatego historia Freddiego tak bardzo do mnie przemawia. Co by bylo, gdyby on słuchał swojego ojca, jego krytyki, akceptowal brak akceptacji do tego kim byl, przejmował się śmiechami innych ludzi? Nie mielibyśmy wspaniałej muzyki Queen. Jego determinacja jest czymś co mnie z jednej strony inspiruje, aczkolwiek ja wciąż boję się przekonac samą siebie, że ja też mogę w podobnym stylu wpłynąc na swoją rzeczywistośc. Ja nie mowię o staniu się popularną i żeby wszyscy znali moje imie. Tego bym dla siebie nie chciala. Ale gdybym chociaż wytrwała w postanowieniu, by po prostu pisac. Dla siebie, dla innych. Nawet jesli moje pisanie miałoby zmienic życie jednej osoby, jakież wspaniałe osiągnięcie by to było? Gdyby pisanie i wyrażanie siebie w otwarty sposób pomogło mi stac się kimś kogo lubie i o kogo chce dbac troche lepiej niż w chwili obecnej, czy nie warto pielegnowac tego talentu?
Jestem zmeczona swoim perfeckjonizmem i nieustanną autokrytyką, bo wywołuje to u mnie przytłaczające poczucie, że coś mnie w życiu omija. Że nie żyję pełnią swojego potencjału tylko dlatego, że ogarnia mnie strach. Strach przed byciem osobą, która pisze, która dzieli sie swoimi przemyśleniami i uczuciami i poprzez swoje słowa pomaga innym poczuc się normalnie. Jeśli każdy ma w sobie JAKIS talent, jaki jest sens ukrywania swojego, uciekania w przecietnosc i pozostawanie w ukryciu? Co gorszego moze w zyciu byc niz NIE dzielenie sie swoim talentem?
Przecież pisanie przynosi mi radośc, ulgę i ukojenie. Tak jakby mój talent był jednocześnie moim lekarstwem…