Zwolnij, żeby zajść dalej – o odpuszczaniu 'muszę’ i 'powinnam’
Zawsze byłam dla siebie surowa.
Mój wewnętrzny krytyk nigdy nie jest zadowolony z moich osiągnięć, bez względu na wynik. Zawsze czuję się w tyle, obwiniam siebie za to, że nie robię wystarczająco dużo. W rezultacie utknęłam w błędnym kole: gonię i odkładam, gonię i odkładam. Mój umysł perfekcjonisty sprawia, że zaczynam coś, ale potem nigdy nie kończę, zniechęcona każdą przeszkodą, trudnością lub dyskomfortem.
Pewnego razu, na siłowni, miałam swoiste załamanie emocjonalne.
Zostałam doprowadznona do granic swoich fizycznych możliwości, i psychicznie nie mogłam tego znieść. Czułam, że moje ciało dochodzi do punktu wyczerpania, ale bałam się powiedzieć „stop! mnie już wystarczy!”, ponieważ trener ciągle krzyczał: „Dasz radę, Magda!” Uwierzyłam, że on wie lepiej, ale ostatecznie się poddałam, zeszłam z bieżni i uciekłam do łazienki, gdzie wybuchłam płaczem. Płakałam i płakałam. Nie dość, że moje ciało było pod dużym stresem, ale także wydobywały się ze mnie wszystkie uwiżeione w zakamarkach emocje. Płakałam także dlatego, bo czułam się jak porażka. Chociaż wiedziałam, że zwyczajnie osiągnęłam swoje granice wytrzymałości fizycznej, nadal byłam dla siebie surowa i wstydziłam się, że nie sprostałam wyzwaniu.
Chciałam, żeby ktoś przyszedł i powiedział mi: „Hej! Wszystko w porządku! Dałaś z siebie wszysko. Dziś po prostu nie był twój dzień, i to nie oznacza, że jesteś porażką.” Potrzebowałam, żeby ktoś inny mi to powiedział, ponieważ mój sadystyczny umysł znęcał się nade mną. Wracając do domu wciąż płakałam. Doszłam do domu jeszcze trochę płacząc. W końcu, gdy udało mi się uspokoić, przygotowałam sobie kolację, wyłączyłam telefon i usiadłam przed telewizorem, żeby się odstresować i obejrzeć mój ulubiony program. I wtedy powiedziałam sobie: „Walić to!”
Przez kilka następnych dni czułam się emocjonalnie wrażliwa, ale pozwoliłam sobie na przerwę. Chciałam być dla siebie miła i wyrozmiała, jak dla najlepszej przyjaciólki, która przechodzi chwilowo przez jakieś trudności lub zwyczajnie ma doła.
To, co udało mi się zrobić dla siebie, to zaakceptować swoje załamanie jako coś normalnego. Wręcz przyjęłam to jako dar.
Zazwyczaj po takim zdarzeniu poddałabym się. Byłabym zbyt zawstydzona, żeby wrócić na siłownię i stawić czoła swojej 'porażce.’ Zamiast tego postanowiłam złagodzić tempo. Nie poddawać się. Zmieniłam swoje członkostwo na siłowni z czterech na dwa razy w tygodniu, i złożyłam sobie obietnicę, że zawsze będę słuchać swojego ciała i nigdy go nie przeciążę. Wybrałam czułość. Zrozumiałam, że to działa na mnie lepiej, i że w ten sposób, łatwiej mi będzie wytrwać na drodze budowania nowych nawyków.
Po tygodniu przerwy od jakichkolwiek zobowiązań, postanowiłam skoncentrować się na tym, co działało dla mnie w przeszłości: praktykowanie jogi, poranna medytacja, codzienne pisanie, dawanie sobie czasu i ogólnie słuchanie tego, co podpowiada mi moje ciało. Bez nadmiernego rozmyślania, zobowiązałam się do codziennego pisania, praktykowania jogi i zapisywania każdego, nawet namniejszego zadania, które wykonuję każdego dnia. Ostatni punkt był szczególnie ważny, ponieważ zawsze mi się wydawało, że nie zrobiłam wiele i zmarnowałam swój dzień. Teraz mój kalendarz jest bardzo zorganizowany. Czuję satysfakcję z odznaczania zakończonych zadań i nie czuję się winna, jeśli czegoś nie udało mi się zrobić. Po prostu przenoszę to na następny dzień lub nawet tydzień. Koncentruję się na moich dwóch głównych zobowiązaniach: jodze i pisaniu. Wszystko ponad to traktuję jako bonus. I jak dotąd działa to całkiem dobrze. Jestem już w szóstym dniu swoich nawyków, i cokolwiek się dzieje, zawsze pamiętam, jakie to ważne dla mojego rozwoju, dbania o siebie i wewnętrznego spokoju. To także przynosi mi radość, a nawet dumę. Naprawdę jestem dumna z siebie po raz pierwszy od bardzo dawna.
Mogę iść tą drogą, tylko jeśli będę przestrzegać jednej prostej zasady: bądź dla siebie dobra. Bądź łagodna. Samobiczowanie będzie zastąpione współczuciem i życzliwością.
I wtedy dzieje się magia – moje wewnętrzne dziecko czuje się zadbane i otoczone opieką, a podejście „zwolnij, żeby zaść dalej” przepełnia moją duszę radością i spokojem.
Slow down to go further – letting go of 'shoulds’
I’ve always been hard on myself. My inner critic is never satisfied with my achievements, no matter the outcome. I always feel behind, blaming myself for not doing enough. As a result, I’m stuck in a vicious cycle: whip and procrastinate, whip and procrastinate. My perfectionist mind makes me start something but then I never finish, discouraged by any bump, difficulty, or discomfort.
One time, at the gym, I had a sort of emotional breakdown.
I was pushed to my limits, and I couldn’t take it anymore. I could feel my body reaching the point of exhaustion, but I was afraid to stop because the coach kept telling me, ’You can do it, M!’ Somehow, I believed he knew me better, but eventually, I gave up and ran to the bathroom, where I burst into tears. I cried and cried and cried. Not only was my body under stress, and so I was releasing all the emotions flowing through me, but also – I felt like a failure. Although I knew I had reached my limits, I was still being hard on myself, ashamed that I hadn’t accomplished the challenge. I wanted someone to come and tell me: „It’s okay! Today just wasn’t your day, and it doesn’t mean you are a failure.” I needed someone else to say this to me because my twisted mind was bullying me over and over. I walked back home, crying. I got home and cried some more. Eventually, I calmed down, made myself dinner, switched off my phone, and sat in front of the TV to watch my favourite show. It was then I said to myself: „Screw that!”
I was feeling quite emotional and vulnerable for another few days, but I allowed myself to take a break. What I also managed to do for myself was to accept my breakdown as something normal. I actually took it as a gift.
Normally, after such an event, I would quit. I would be too ashamed to go back to the gym and face my 'failure.’ Instead, I decided to ease down instead of giving up. I changed my gym membership to only twice a week, and I made a promise to myself that I will always listen to my body and never push it to its limits. I chose a gentle approach. I understood that this works better for me, and this is the only way I will be able to stay on the track of building new habits.
After having a week off from any sort of commitments, I decided to focus on what has worked for me in the past: practicing yoga, morning meditation, daily writing, taking time for myself when I need to, and generally listening to what my body is telling me. Without overthinking, I committed to writing every day, doing yoga, and writing down every single task I do each day. The last point was particularly important because I would always think I hadn’t done much and had wasted my day. Now, my calendar is very organized. I feel the satisfaction of crossing completed tasks and have no guilt if there’s something I wasn’t able to do. I simply move it to the next day or even week. I focus on my top two commitments: yoga and writing. Anything on top of this, I take as a bonus. And it’s working quite well so far. I’m on day 6 of my habits, and whatever happens, I always remember how important this is for my growth, self-care, and inner peace. It also brings me joy as well as pride. I am actually feeling proud of myself first time in a very long time. I can only keep going like this if I follow this one simple rule: be kind to yourself. Take it easy. No more whipping, only compassion and kindness. And then the magic happens – my inner child feels looked after, and with the attitude „slow down to go further,” it really fills my soul.

